Trzydniowa miłość… dla siebie
Co można zabrać dziecku pozbawionemu rodziców i przebywającemu w Domu Dziecka? Wydawałoby się, że nic lub niewiele – kilka ciuchów otrzymanych z przydziału i kilka rzeczy osobistych podarowanych przez obce osoby pochylające się z rzadka nad jego losem. Okazuje się jednak, że są ludzie chcący im coś odebrać i myślący jednocześnie, że dają dziecku coś wspaniałego. Z blogu Mirong: Rozmowy bez krawata
W zasadzie powinienem tę notkę napisać na początku roku. Może po świętach i Sylwestrze byłaby ona bardziej wymowna. Mógłbym zapytać o czyjeś odczucia po spędzeniu wolnego czasu w rodzinnym gronie.
Spotkałem dziś kolegę pracującego na co dzień z dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo oraz mającemu dyżury w Domu Dziecka. Opowiadał czas jakiś jak jego podopieczni szykują się do Bożego Narodzenia, zapraszał na organizowane jasełka i klął na czym świat stoi na głupotę ludzką.
Właśnie w tym czasie do placówek państwowych zajmujących się dziećmi dzwonią ludzie chcący zabrać dziecko do siebie do domu "na święta". Dzwoniącym wydaje się, że skoro wpadli na tak wspaniały pomysł powinno się jedynie wszystko ułatwiać i być wdzięcznym, że zdobyli się na taki gest. Nie będę podawał większości cytatów które usłyszałem, przytoczę jedynie dwa.
"Najlepiej, żeby to była dziewczynka 4-5 letnia z długimi włosami, bo nasza Basia też ma długie włosy i będą się ładnie bawić".
"Mamy synków 6 i 7 lat i chcielibyśmy chłopca w tym wieku, tylko nie starszego i nie z patologicznej rodziny. Najlepiej sierotę."
Nóż się w kieszeni otwiera! Przeważnie dzwonią kobiety, zapewniające o dobrych warunkach, deklarujące wikt i prezenty. Zapewniają o wyposażeniu w ubrania z racji posiadania dzieci w tym wieku oraz prezentach pod choinkę. Tyle, że traktują to wszystko jak wybieranie ulęgałek w supermarkecie. "Zapłacę dużo ale towar musi być pierwszej jakości". I dziwią się, że Domy Dziecka odmawiają. Przecież to nie wypożyczalnia!
Pamiętam, że kilka lat temu w Gdańsku była taka akcja ale jej wyniki przyniosły więcej szkody niż pożytku. Po kilku dniach dziecko wracało do placówki z zapewnieniem, że może na następne święta również będzie u tej rodziny gościć. Zabierano dzieciom kawałek psychiki, gdyż przeważnie do ponownych wizyt w tym domu ani nawet odwiedzin w placówce nie dochodziło.
Jak czuje się dziecko, które przez trzy dni ogląda wspaniały świat, wszyscy się nim interesują, pytają o jego potrzeby, snują jakieś nierealne plany, po czym po trzech dniach odwożą tam, skąd je wzięli? Ile czasu musi potem dochodzić do siebie? Ludzie, którzy zafundowali im takie święta chodzą szczęśliwi, zadowoleni, dumni z własnej dobroci, miłosierdzia i piorun tam wie czego jeszcze. A dziecko samo nie może sobie tego wszystkiego w głowie poukładać.
Są w naszym kraju Rodzinne Domy Dziecka, jest dużo rodzin zastępczych, gdzie sytuacja wygląda całkiem inaczej. Tam dzieci nie zastanawiają się, co będzie po świętach.
Istnieje u nas mało znana i spopularyzowana instytucja o której sam dowiedziałem się dopiero dziś od kolegi. Nie rozumiem, czemu nie jest ona promowana w mediach bo moim zdaniem jest to strzał w dziesiątkę.
Chodzi tu o tak zwane "Rodziny Zaprzyjaźnione". Są to rodziny, które systematycznie odwiedzają dziecko w placówce, zabierają do kina, na wycieczki lub spacery, na wakacje czy na święta. Nie trzeba adoptować dziecka ani tworzyć dla niego rodziny zastępczej. Procedury przyznania takiego statusu również są proste. W instytucji tej chodzi o to, że wobec dziecka rodzina taka nie ma żadnych zobowiązań prawnych a jedynie moralne i etyczne. Dziecko, które zostanie objęte opieką takiej rodziny wie, że regularnie będzie się z nimi spotykać i nie liczy na to, że wspólnie z nimi zamieszka. Będzie za to chodzić z nimi na spacery czy jeździć na wycieczki, spędzać święta czy co któryś weekend.
Z takimi propozycjami nie należy wychodzić przed świętami, gdyż pewnych procedur nie da się załatwić w kilka minut i marne są szanse na to, że dziecko na święta będzie w czyimś domu. Może jednak warto przez świąteczny czas zastanowić się, jak można komuś naprawdę pomóc i po Nowym Roku zacząć to realizować. Do wakacji z pewnością się zdąży.
Ktoś zainteresowany szybko znajdzie potrzebne informacje wpisując w dowolnej wyszukiwarce hasło "rodzina zaprzyjaźniona".
I może wreszcie te media, których główną pożywką jest gwałt i zniszczenie zaczęłyby informować obywateli o takich możliwościach?
Zamieszczono za zgodą Mironq
Źródło: Trzydniowa miłość… dla siebie
oprac. ops.pl lotsy
Komentarze Trzydniowa miłość… dla siebie (0)
Ubóstwo o twarzy dziecka…
„ Bo razem łatwiej…”
Miłość nie kłuje – czyli rozmowy o adopcji
z pisarką Katarzyną Kotowską

„Innowacje społeczne” – niedługo rusza nabór wniosków

Nowy tekst jednolity kodeksu pracy
